Festiwal Film Magazyn Recenzja 

Zaginione królestwo – recenzja filmu „Dahomey” (Berlinale)

Cieszy, że podczas Berlinale coraz częstszym wyborem selekcjonerów sekcji Konkurs Główny są filmy dokumentalne. W zeszłym roku dość sporym zaskoczeniem był wybór produkcji „Adamant” w reżyserii Nicholasa Philiberta. Tym razem możemy poznać nieco historii Republiki Beninu podczas projekcji filmu „Dahomey”.

Końcówka roku 2021. 26 królewskich skarbów – zabytków muzealnych? – Królestwa Dahomeju ma zamiar opuścić Paryż i powrócić do swojego kraju pochodzenia, dzisiejszej Republiki Beninu. Dzieła we Francji znalazły się na skutek działań kolonizatorów, w samym Królestwie liczba zachowanych obiektów jest praktycznie zerowa. Powrót ten stanowi święto, ale jednocześnie punkt wyjścia do rozważań na temat aktualnej sytuacji kraju, w tym edukacji, czy działań podejmowanych na rzecz zachowania dziedzictwa narodowego. Punktów wiedzenia jest wiele, każdy z nich broni się, wskazując wady i zalety odzyskiwania skarbów.

Na początku dokumenty w reżyserii Mati Diop brakowało mi kontekstu. Oglądając filmy dokumentalne czasem, podchodzimy do nich z niewiedząc, licząc, że stopniowo wprowadzoną nas one w tematykę. Tutaj brakuje szerokiego tła, choć uważny widz bez problemu zidentyfikuje problemy i ustali niektóre fakty. Narratorem „Dahomey” jest jeden z obiektów, który opowiada nam swoją historię mrocznym głosem z offu. To prowadzący bardzo ograniczony w swojej wiedzy, a jednocześnie wszystkowiedzący, co nadaje mu nieco charakteru bóstwa. Choć chętnie dowiedziałabym się o wiele więcej o kulturze Republiki Beninu, ta lakoniczna narracja musi mi wystarczyć.

Kiedy próbuję sobie poukładać „Dahomey”, to przychodzi mi na myśl, że ciężko opowiedzieć o kulturze Beninu za pomocą obrazu, skoro dopiero co do kraju powróciło 26 obiektów z 7.000. Sami bohaterowie dokumentu wskazują, że o swojej historii uczą się po francusku i nie potrafią opowiedzieć jej w swoim języku. Odzyskiwanie swojej tożsamości to proces, który wymaga nie tylko czasu, ale i cierpliwości. Niezaprzeczalnym jest, że dzieła sztuki powinny wrócić do kraju pochodzenia w jak największej części, aby rdzenni mieszkańcy mogli rozbudowywać swoje dziedzictwo.

Nie miałam szczególnych oczekiwań wobec seansów, natomiast zarówno już podczas projekcji, jak i po, naszedł mnie szereg myśli dotyczący kolonializmu, dostępu do swojej kultury, chęci poszerzenia horyzontów – wszak Republika Beninu przed seansem była czarną plamą na mojej mapie geograficznej. Czy to nie po to właśnie tworzymy dokumenty?

Related posts

Leave a Comment